16 PZU Cracovia Maraton - 30 kwiecień 2017 - Nic nie było takie jak miało być :-)

Wypadałoby zacząć od początku… a więc w sobotę w przeddzień maratonu zaplanowaliśmy rano wyjazd z Białegostoku aby dotrzeć do Krakowa na luzie ok. godziny 15-16 po południu co wystarczyłoby aby pojechać odebrać na Stadion Miejski pakiet startowy z numerem, zameldować się mieszkaniu i zwiedzić miejsce startu z lekkim rozruchem po podróży. Plany planami a weekend majowy weekendem majowym….wbrew wcześniejszym założeniom  (jechać Gierkówką) wybraliśmy trasę z Wa-wy  na Częstochowę jak się okazało z mega korkami przed i za Częstochową (te drogi to oni tam remontują odkąd pamiętam ) oraz jeszcze większym korkiem (tym razem wypadek) na płatnej A4 (no to nadgoniliśmy :-)) po pakiet zgłosiliśmy się grubo po godz.18 (dobrze że makaron chociaż się ostał ), punkt odbioru miał być czynny tylko do godz. 20 więc w ostatniej chwili.
EXPO sobie odpuściliśmy, zresztą już się zbierali.. na kwaterze byliśmy ok. 19:30 więc nie tak tragicznie, szybki wypad na Rynek i miejsce startu no i magia tego miejsca to jest to co pozwala natychmiast zapomnieć o całej karkołomnej podróży… po prostu cudnie… co prawda ludzi tyle że w centrum gdzie się zadokowaliśmy nie było nawet jak pobiegać ale kości szło rozprostować więc uznałem że wystarczy i pełen radości położyłem się spać ok 22:30 aż do …  4:00  rano gdy  się obudziłem  i jakoś na siłę na szczęście dospałem/doleżałem do 6:20, szybka kawa, kawałek bagietki z dżemem, piguła soli mineralnych, przygotowanie własnego ISO, plastry, wazelina, sprawdzenie setny raz stroju, pogody, zegarka w między czasie 3 razy toaleta itd… generalnie standard dla osób które biegają :-)
Pogoda  w necie pokazywała że o godzinie startu 9:00 mamy mieć 10 stopni, słaby wiatr i do 12:00 bez deszczu… pomyślałem kurczę jak dla mnie ideał trochę deszczu na końcówkę jak znalazł, co do trasy w Krakowie jest ona z wieloma nawrotami i są dwie pętle więc nie należy do szybkich no i przestrzegano mnie że jak zawieje przy Wiśle to z tempa 4:30 może się szybko zrobić 5:00 albo jeszcze gorzej… ale przecież  nic nie było takie jak miało być :-) No więc wychodzimy o 8:20 bo mamy dosłownie 10 minut na Rynek i miejsce startu i co ? Kropi, pada deszcz…na całego coraz bardziej, jak dochodzimy na miejsce są już kałuże i jest wszędzie mokro :-)
… w sumie lubię biegać w taką pogodę więc szybko założyłem swoją waterproof czapeczkę którą przezornie zabrałem ze sobą po ostatnich wiosennych falach ciepła i kapryśnej pogody i heja rozgrzeweczka… jedziemy…nie będzie nam tu deszczyk bruździł… 15 minut przed startem  żel i zacząłem szukać bo ponoć miały być jakieś zające czy tez inne pacemakery na konkretne czasy ale niespodzianka ….żadnego nie znalazłem ani nikt kogo pytałem ich nie widział ….. hmmm …. ok mam zegarek z pulsometrem i będzie spoko pomyślałem … biegnę swoje ….co do stref też jakoś dziwnie bo nie do końca widziałem (w Warszawie nie miałem z tym ani zającami żadnych problemów) gdzie jaka strefa ale chyba ustawiłem się w miarę dobrze obok siebie stali biegacze jeden na 3:30-3:45 i drugi na 2:45-3:00 więc ustawiłem się między nimi bo celowałem w czas 3:15 :-)



10 sekund do startu zaczyna się odliczanie patrzę na zegarek a mój Garmin gubi fixa nie ma sygnału GPS no zajebi…. pomyślałem co za świetny moment no to pierwsze kilometry będą pod kontrolą jak nigdy… START i polecieli … wiedziałem że zegarek po kilku kilometrach będzie pokazywał dobre międzyczasy +_ ten początek bez fixa no to lecę pierwsze kilometry spokojnie (tak mi się wydawało) i chyba na 4 kilometrze łapie biegacza co biegnie moim tempem więc uderzam w gadkę na ile lecisz? no… na poniżej 3 godzin … WTF !!!??? tak zacząłem po mniej więcej 4:08 na km !!! po tyle to ja dychę begam a nie maraton ! … chwila konsternacji …ale czułem się świetnie, mega po prostu biegło mi się jak nigdy więc biegniemy razem……..ramię w ramię połykaliśmy kilometry po ok 4:10-4:13…. mało tego jeszcze gadaliśmy sobie…. (no debil po prostu debil biegnie na życiówkę w Krakowie i sobie pogawędki urządza ) dowiedziałem się przez to że mój kolega  z którym biegłem miał wcześniej rekord 3h07m i jest jakieś 15 lat młodszy…. nie ma to jak się podłączyć do kogoś takiego…  z życiówką 3h:29m …. 




pierwszy plan Michał i ja rozprowadzamy bieg :-)


Wyprzedzając trochę fakty to powiem, za co kocham ten dystans. Maraton to jest taki bieg co pokaże każde Twoje oszustwo, każdy batonik który opierd…  w zakamarku gdy nikt nie widział i każde piwo, które wypiłeś po treningu albo w weekend, zweryfikuje każdego bez wyjątku… a Ci co zaczęli za szybko będą się smażyć w maratońskim piekle ! Tak mniej więcej  od 30 kilometra aż do mety i nie ma zmiłuj …. maratonu nie oszukasz….o nie…. i miałem się  o tym boleśnie przekonać !…. 



No więc lecimy kilometr po kilometrze tempo stałe 4:10-4:15  mineliśmy  znacznik 10 km….w sumie to nie ma o czym opowiadać pijemy wodę na punktach i biegniemy doping wzdłuż trasy jest genialny …15 kilometr- lecimy.. przestaliśmy gadać ale  biegniemy jak tak patrze teraz na międzyczasy to po połówce czas: 1h 27m 19s !!! (oczywiście życiówka ze snów) to czas na 2h:54 m w maratonie dla mnie crazy czas i co niektórzy myślą pewnie że jak ktoś przebiega półmaraton w  takim czasie to juz później ma z górki ?… nic z tych rzeczy, od 22 kilometra puściłem mojego towarzysza przodem ( jak później się okazało -Michał bo tak miał na imię biegacz z Krakowa z którym biegłem prawie połowę dystansu ukończył w 2h 57m 22s- gratulacje !) i kontynuowałem samotny bieg (nikt nie miał tak wspaniałego planu jak ja więc już tylko mnie wyprzedzano).  Biegłem w tempie początkowo 4:22, później ok: 4:30… czułem że wolniej ale to były cały czas czasy poniżej mojego  zakładanego 4:37 na końcowe złamanie 3h 15 minut… mięśniowo czułem się jeszcze dobrze choć pierwsze symptomy że coś się dzieje zaczęły się delikatnie pojawiać… ok. 25 kilometra wiedziałem już że będzie mocno bolało i z każdym kilometrem czułem że czworogłowe są już zakwaszone ( choć zapracowałem na to dużo wcześniej) to jeszcze byłem w stanie utrzymać tempo 4:37 tak było do 30 kilometra  czyli miejsca gdzie jak mawiają doświadczeni  biegacze najczęściej zaczyna się maraton…tempo siadło do ok 4:50-5:00….. wiedziałem że to już tylko walka żeby dobiec, zdawałem sobie sprawę że mam duży zapas czasu więc biegłem tak do 35 kilometra i łudziłem się że będzie dobrze albo przynajmniej jakoś tam będzie …….w międzyczasie wszyscy z tyłu co biegli „z głową” zaczęli mnie doganiać i wyprzedzać, ja sam wyprzedziłem juz do końca tylko dwie osoby (dopadły ich skurcze) na szczęście nie jestem z tych co to jakoś specjalnie przeżywają gdy ktoś ich wyprzedza ani sam nie odczuwam radości gdy kogoś mijam … słyszałem że  to frajda kogoś brać pod koniec i jeszcze pod górkę i że jest to motywujące  ( nie do końca to rozumiem) także nie przejmując się tym zupełnie parłem do przodu z coraz większym trudem (choć jak dziś patrze na chłodno na  miejsca i statystyki to od 35 do 40 kilometra wyprzedziło mnie blisko 100 osób a na ostatnich 2 kilometrach  i 195 metrach kolejne 100 !!!- ja widziałem tylko kilkanaście więc chyba już nie do końca rejestrowałem co się  naprawdę działo )…od 35 kilometra energii miałem już tyle co kot napłakał został mi jeszcze jeden żel ale wiedziałem że już mnie nie uratuje tempo spadło dramatycznie, nogi pracowały tylko mechanicznie, próbowałem nadrabiać rękami ale też słabo szło… nie byłem w stanie pokonywać zakrętów i nawrotów a na każdym z nich miałem wielki problem żeby dalej biec i się po prostu nie zatrzymać….profil trasy jest o tyle ciekawy, że generalnie jest dosyć płasko przynajmniej tak ja to odczuwałem ale jak tylko minąłem 40 kilometr to przypomniałem sobie że jakaś ta końcówka jest w Krakowie mocno pod górę… i taka faktycznie była…. ostatnie dwa kilometry zrobiłem w stanie skrajnego wycieńczenia (a w zasadzie zakwaszenia mięśni) tętno ze średniego w całym biegu 168 spadło do 150 i pompka mówiła wyraźnie: dość chłopczyku… dla ciebie już wystarczy….





Jedyne części ciała którymi mogłem świadomie ruszać to były dłonie....   tak nie ręce a dłonie :-), wyginało mnie jakby ktoś miał laleczkę Voodoo mojej osoby i wbijał szpilki w różne części ciała, o tym że nie koloryzuję niech świadczy fakt że ostanie dwa kilometry pokonałem w tempie odpowiednio 5:48 i 6:29 min/km a ostatnie 600 metrów w 7:16 pamiętam tylko fantastyczny doping kibiców i zawodników którzy mnie mijali i krzyczeli „dasz radę” „ostatnia prosta” a ja mam 195 metrów do mety widzę zegar i zastanawiam się jak ja k…. tam dotrę…………. ale jakoś krok po kroku z zaciśniętymi zębami dotarłem, nawet nie wiem czy te dwieście metrów to już był bieg -głowa wierzy że biegłem ale mogło to wyglądać inaczej :-) jeszcze tuz przed metą ktoś do mnie podbiegł bo słabo już ogarniałem co się dzieje i powiedział mi żebym przekręcił numer na przód i tyle ….jakby było jeszcze 100 metrów więcej to bym musiał się czołgać tego jestem pewien nigdy w życiu nie dałem z siebie więcej  (po minięciu 30 km czas nie miał już dla mnie znaczenia, musiałem to po prostu skończyć) na mecie czas 3h:14 min 25s (cel osiągnięty) to tylko miły dodatek….. wiem jedno Kraków zapamiętam do końca życia !

Podziękowania: kobietom mojego życia: żonie Dominice i córce Weronice za wsparcie i że wciąż znoszą moje wiecznie walające się ciuchy, skarpety itp. nim zdążą wyschnąć to trzeba iść na trening i tak w kółko, dla kibiców na trasie byliście mega ! ( subiektywnie w Warszawie może organizacyjnie było lepiej ale kibicowanie i to w deszcz w Krakowie było super) no i szczególne podziękowania dla Robert Romanowicz za wspólne zimowe treningi w Supraślu i wskazanie drogi jak trenować  żeby to nie było tylko bieganie bez ładu i składu:-) Dzięki Robert !


trzy ćwierci do śmierci ale z medalem i jednak szczęśliwy !

p.s.

przy okazji byłem chyba jedynym kretynem który wywinął taki czas dobiegając w stanie takiego upodlenia :-) można to było zrobić normalnie od początku do końca biegnąc swoje 4:37  i pewnie w końcówce pocisnąć na lepszy wynik….bo wyszła średnia 4:34/km miejsce OPEN 412 i 133 w Kat M40  na 5614 osób które ukończyło, to więcej niż w ORLENIE! (na 35km było OPEN 228 i 67 w kat M40 wesoło :-)), wzór konspekt jak nie biegać maratonów, tak już chyba mam, że albo wychodzą mi biegi prawie perfekcyjne taktycznie jak ostatnia dycha w GPZ albo takie jak ten w Krakowie gdzie nic nie było takie jak miało być :-)

Komentarze

  1. Gratuluje wyniku oraz woli walki :) Bardzo fajnie się czytało Twoją relację :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz